American Honey

Premiera – 31.03.2017

Steady as a preacher, free as a weed, couldn’t wait to get going, not quite ready to leave – słyszymy w tytułowym kawałku grupy Lady Antebellum. Cóż, mniej więcej się zgadza. Tyle że Star (debiutująca na ekranie Sasha Lane) jest gotowa, by odejść. Nie ma oporów, by zostawić swoje rodzeństwo pod opieką wyrodnej matki i wyrwać się ze szponów zapijaczonego chłopaka. Wkrótce jej serce zaczyna bić w innym rytmie. Zauroczeniu poznanym w supermarkecie Jakiem (Shia LaBeouf) towarzyszy taneczny hymn Rihanny i Calvina Harrisa – „We Found Love” – jak wiele innych utworów, ilustrujący nieco zbyt dosłownie sytuację bohaterki. Star nie zastanawia się długo. Zwija manatki i razem z Jakiem oraz dziwaczną komuną wyrzutków rusza w trasę.

Bohaterowie przemierzają Amerykę, sprzedają ludziom wszelkich stanów i zawodów prenumeraty branżowych magazynów. Nie wiadomo, czy do transakcji faktycznie dochodzi, czy to jedynie dobrze wymyślony blef (młodzi nie mają oporów, by zwinąć to i owo z mieszkań swoich klientów). Pewne jest tylko, że kierująca inicjatywą kochanka Jake’a, Krystal (Riley Keough) prowadzi coś, co można od biedy nazwać księgowością, a pieniędzy starcza na dalszą tułaczkę. Zachłyśnięta wolnością Star odnajdzie miłość, jak Rihanna przykazała, ale również przewartościuje swoje życie i zaliczy przyspieszony kurs dojrzewania.

Ekscentryczni bohaterowie Arnold przypominają nieco podróżujących ze wschodu na zachód bitników z „W drodze” Kerouaca – oczywiście, zanim jeszcze odkryli, że podróż nie przyniosła ich duszom ukojenia. Mają symboliczne imiona (jak Poganka), dzielą się chlebem i sobą, na podorędziu trzymają gitarę. Łatwo ich polubić, zwłaszcza że reżyserka nie obnaża młodzieńczej naiwności, tylko z emfazą ogrywa wszelkie rytuały: wycie do księżyca, skakanie przez ognisko, popijawy zwieńczone „ustawkami”, improwizowanie pod tłusty beat. Z podobnym namaszczeniem podchodzi do fundamentów amerykańskiej popkulturowej ikonografii: przydrożnych barów i brodatych nafciarzy, kolejowych stacyjek i zapuszczonych moteli, kapeluszy z szerokim rondem i śnieżnobiałych buicków. Słowem: do wszystkiego, co w filmie przesuwa się za oknami vana. A że ten trwa prawie trzy godziny, przesuwa się sporo.

Metraż obrazu sugeruje epicką podróż wewnętrzną bohaterki, ale w gruncie rzeczy jej ewolucja kończy się dość szybko. Fakt, że Arnold nie wie, co zrobić z resztą czasu ekranowego, można oczywiście tłumaczyć chaotyczną naturą nastoletniego ducha, jednak bądźmy szczerzy – to raczej kwestia konstrukcyjna i dramaturgiczna. „American Honey” ciągnie się przez to w nieskończoność, czego nie osładzają nawet doskonała ścieżka dźwiękowa, świetne prowadzenie aktorów oraz formalna precyzja autorki. Zdjęta ze statywu kamera, prześwietlenia i słoneczne łuny, przenikania i wizualne pasaże, kontemplacja bezchmurnego nieba, zielonej trawy i opalonej skóry – to wszystko jest efektowne, lecz okazuje się na dłuższą metę męczące.

Arnold wyspecjalizowała się zarówno w psychologicznie wiarygodnych portretach młodzieży, jak i niemożliwych do spełnienia miłosnych relacjach. Znajdziecie je także w „American Honey”. W Stanach zadebiutowała jednak filmem, który zakłada, że ucieczka jest lekiem na wszystko – od ekonomicznych dysproporcji kraju, po złamane serce jednej dziewczyny. I trudno oprzeć się wrażeniu, że podobnie jak Star trochę zbyt łatwo pozbywa się swojego bagażu.

Zobacz zwiastun:

Po przeczytaniu - UDOSTĘPNIJ - pomóż nam dotrzeć do nowych odbiorców.
Share

To też jest interesujące